piątek, 16 listopada 2012

Joseph’s Wine & Food

Czasami mam takie dni, że wystarczy mi zjeść dużo (naprawdę dużo;) a będę szczęśliwa. Zapycham się wtedy ziemniakami/frytkami/ryżem do dania głównego i chlebem z oliwą. Ale teraz mam czas kiedy wolę rozkoszować się smakiem rozchodzącym się po całej mnie :D i chcę, żeby każdy kęs był doskonały. W takie dni Joseph's to moja ulubiona restauracja.
Oprócz tego że pasuje mi lokalizacyjnie (jest tuż przy Powązkowskiej), to mam pewność że nie będę żałować zostawionych tu pieniędzy bo do końca dnia będę przyjemnie syta i nie będę miała ochoty podjadać, żeby nie zaburzyć idealnego uczucia, które zostało we mnie po obiedzie.
Co prawda ceny są dość wysokie, ale porcje przyzwoite, a smak pierwszorzędny więc według mnie jakość/cena=1.
Cały budynek na pierwszy rzut oka wygląda niezachęcająco, przypomina mi jakiś hangar, ale w środku jest ciepły, przytulny i kameralny. Poza tym jest w dość nietypowym miejscu jak na restaurację, nie ma tam tłumów (mam wrażenie, ze Joseph's większość osób zna z polecenia), najczęściej widuję tam chyba jakieś spotkania biznesowe, albo spotkania ludzi w wieku 40-50lat :) ale to wszystko mi się podoba, bo dzięki temu jest trochę ekskluzywnie:) Gdybym była politykiem albo celebrytą, to bym tam chodziła bo mogłabym spokojnie zjeść bez 'Tusk, morderco! Będziesz wisiał na latarni!!' albo 'Łał, patrz! Natalia Lesz ojacie!' :D
Oprócz tego fajne jest to, że co jakiś czas zmieniają dania główne. Wyboru nie ma dużego - zazwyczaj 3-4 potrawy, ale każdy znajdzie coś na zasadzie 'o, na to własnie mam ochotę!', a nie 'no może być'.

Dziś na początek było Cappuccino dnia. Dla mnie jest zawsze zagadką, z czego to jest.  Zazwyczaj mam wrażenie, że rozpoznaję ten smak ale jeszcze nigdy nie udało mi się odgadnąć, z czego akurat było :)
Potem zagrałam sałatkę z kozim serem. Ogólnie nie jestem fanem sałaty, czy warzyw w ogóle, ale akurat jestem na przedświątecznej diecie, więc spróbowałam. Zazwyczaj męczę się z sałatkami, ale tę jadłam bez skrzywionej miny;) Dużo koziego sera (co nie jest takie oczywiste według niektórych szefów kuchni) o idealnej konsystencji, dzięki czemu mogłam nim pokryć dokładnie powierzchnie sałaty żeby zabić jej smak :D, do tego przykleić  jakieś marynowane warzywa (na pewno buraczki, reszty nie rozpoznałam) i powstawała taka pasta :)

Na sam koniec, na stół wjechał Sandacz na glazurowanej dyni. Nie wiem jaka jest tajemnica, chyba obtaczają go w anielskim pyle, bo takiej ryby jeszcze nigdy nie jadłam. Jest doskonała w każdym atomie, dynia idealnie się tam wkomponowuje, a dzięki szpinakowi na wierzchu, jest jeszcze bardziej soczysta. Danie główne w Joseph's jem zawsze małymi kęskami, nawet jak umieram z głodu, żeby jak najdłużej się nim delektować :)
Zawsze na końcu jest jeszcze deser, ale jak już wspomniałam, zrzucam sadło, więc tym razem powiedziałam stanowcze nie.
Napiszę tylko o specjalności zakładu. Nazywa się Czarny las, a jest to coś, czego trzeba spróbować chociaż raz w życiu. Suflet czekoladowy z kozim serem i pianką imbirową - jak usłyszałam co to za kompozycja, zrobiłam taką minę  :| ale pani kelnerka zapewniła że to najlepszy deser, więc zaryzykowałam. I to było najszczęśliwsze 5 minut w moim życiu. Moja mina zmieniła się na <marzyciel> wraz z pierwsza łyżeczką tego kulinarnego cudu. To jest po prostu to jest deser, o którym się marzy.

Wiem że mój post może się wydać trochę zbyt entuzjastyczny, ale wciąż mam to uczucie zadowolenia po wyśmienitym posiłku :D 
Ogólnie polecam to miejsce na każdą okazję. Gwarantuję że każdy wyjdzie stamtąd zadowolony :)
http://www.josephwinebar.pl/ 

czwartek, 15 listopada 2012

Na początek.

Więc tak. Jestem studentką dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim i pan profesor polecił nam założenie bloga, ot tak - żeby się rozpisać. A jako że moje podniebienie jest mega rozpieszczone i uwielbiam jadać w restauracjach, wybór tematyki nie był trudny:) Jeszcze nie jestem sławną dziennikarką;), więc moje fundusze są ograniczone, dlatego chciałabym aby ten raz w tygodniu kiedy rozrzucam pieniądze jak szalona, nie był zrujnowany przez mięso z Lidla, zimny makaron, czy irytującego kelnera. Przeglądałam internet pod kontem opinii o restauracjach, ale na każdym portalu zajmującym się oceną lokalów gastronomicznych roi się od komentarzy ewidentnie wystawianych przez menadżerów, pracowników i bóg wie kogo jeszcze, podczas gdy jedzenie tam nie wyrywa z kapci. Postanowiłam zatem zająć się prowadzeniem bloga, w którym będę subiektywnie oceniać potrawy oraz jakość usług w restauracjach w których jadłam :) W miarę możliwości postaram się zamieszczać też zdjęcia moich potraw.
Mam nadzieję, że komuś pomogę :)
No to chyba tyle :)